Na początku załatwmy kwestie formalne. To jest blog. Można
go czytać i mam nadzieję, że się przy nim dobrze bawić. Autorów blog ma dwóch,
jeden bardziej oryginalny od drugiego, drugi bardziej błyskotliwy od pierwszego.
Dlaczego postanowiliśmy pisać bloga? O czym będziemy pisać? Czym będziemy się
wyróżniać? Dlaczego używamy pytań retorycznych jako form stylistycznych?
Wszystko to, stanie się jasne dla każdego, kto spędzi tutaj trochę czasu, a
przynajmniej mam taką nadzieję. Aby sprawy delikatnie uprościć dodam, że
prawdopodobnie poznacie nasze zdanie na temat nowego tatuażu Jasona Terry’ego,
tym samym dowiecie się czym różni się od swojego niemalże przyrodniego brata
Johna, poznacie tajemnicę nowej polskiej marki zwanej PZU, będziecie mogli
podzielić się z nami opiniami o kobietach, które się Wam śnią, porozmawiamy o
tym kto wielkim człowiekiem może być, a kto nie powinien, zastanowimy się kto
jest lepszy w Fife: Tarantino czy Guy Ritchie? A może wymyślimy takiego tematy,
które zjedzą wymienione na lunch i nawet im się nie odbije. Będziemy pisać, o
tym co nas interesuje, a interesuje nas wiele. Tak błyskotliwą puentą zakończę
swój pierwszy akapit na tym blogu. Ok, Guy Ritchie by wygrał w Fife, nie ma
sensu o tym pisać.
Drugi akapit zacznę w stylu dojrzałej pani, która odchowała
już trójkę dzieci i jedyne o czym marzy to domek w dziewiczej Toskanii (to
wspaniałe uczucie umieścić w jednym zdaniu dojrzałą panią, dziewictwo i
Toskanię, warto założyć bloga dla tego momentu). Kończy się lato, to wspaniały
czas na wakacyjny temat, nieprawdaż. W sumie dla mnie lipiec i sierpień to
niekoniecznie czas wyjazdów, nie jestem typem plażowicza, lubię poznawać nowe
miasta, mniejsze znaczenie ma w moim wypadku pogoda i pora roku, ale czego się nie
robi dla konwencji. Nowe miasta, nowi ludzie, nowe miejsca, nowe odczucia,
każde miasto ma swój klimat. Łatwo zauważyć, że różne miejsca wzbudzają w nas
różne emocje. Należę do tej grupy osób, które lubią poznawać świat przy
akompaniamencie dźwięków. Jest takich osób więcej. Dla sceptycznie nastawionych do tej idei, proponuję wsiąść natychmiast do
samochodu i przejechać się ulicami swojego miasta, otworzyć okno i puścić na
pełny regulator jakąś intrygującą piosenkę. Wskazane
jest w tym wypadku opuszczenie alejek osiedlowych, bo taka muzyka w połączeniu
z progami zwalniającymi może powodować arytmię serca. Lepiej wybrać się do
centrum, obserwować ruch uliczny i reakcje ludzi, gdy usłyszą melodyjną
przyśpiewkę. Sam sprawdzałem, reakcje przechodniów są najciekawsze, trzeba mieć
się na baczności, by z tego wszystkiego się nie roześmiać, to psuje wytworzoną
atmosferę. Carl Orff jest rozwiązaniem dość ekstremalnym i uniwersalnym. Szukam
czegoś co pozwoli, już nie ekspansywnie przez okna samochodu, lecz intymnie w
słuchawkach intensyfikować klimat danego miejsca. Krótko mówiąc: czego słuchać,
by ujrzeć dane miasto z najlepszej perspektywy.
Berlin
Stolica Niemiec jest metalicznie zimna, nowoczesna,
rozparcelowana. Życie tętni tam 24 godziny na dobę, ale nie skupia się w
jednym, dwóch czy trzech miejscach. Berlin jest ogromny, wszędzie jest dużo
przestrzeni. Żeby tam przeprowadzić eksperyment z Carlem Orffem, trzeba mieć
wybitny sprzęt audio. Berlin to przestrzeń, Berlin to wyzwolenie moralne połączone
jasnymi ramami estetycznymi. Zawsze mi się wydawało, że mieszka tam populacja
technokratów i szaleńców. Z jakim hymnem na ustach poznawać Berlin, by poczuć
jego klimat? Nie na darmo Niemcy byli królami europejskiego techno. Jest kilka utworów
z legendarnej Loveparade, które mogłyby nas wprowadzić w odpowiedni mindset,
jednak ja wybrałem cos takiego.
Surowe dźwięki, energia i prostota, to elementy łączące tych
moich technokratów z szaleńcami.
Barcelona
Jak już jesteśmy przy literce „B”. Z racji, że skończyłem
właśnie kolejną powieść Mendozy, mam w głowie świeży obraz tego miasta.
Kontrastuje się on delikatnie z Berlinem, nie ma co ukrywać, ale jest w pewnym
sensie przedstawieniem bardziej uduchowionej nowoczesności. Wiadomo, jest
cieplej, bardziej śródziemnomorsko, wytrawniej. Jest Mendoza, Messi i Gaudi,
nie ma Almodovara. Ricky Rubio trochę jest, trochę go nie ma. Barcelona
przeszła wielkie przeobrażenie przez ostatnie 20 lat, przynajmniej tak mówią
znawcy tematu. Miasto jest zdecydowanie na topie i w chwili obecnej jest
najbardziej seksownym mainstreamowo miastem Europy (może kiedyś podzielę się
moim rankingiem seksownych mainstreamowo miast i jego metodologią, tymczasem
musicie go uznać, za najlepszy dostępny system ekspercki). Na poranny spacer
przez barcelońskie zaułki najlepszy jest brazylijski akcent.
Od razu zastrzegam, że ja żyrafy w Barcelonie nie widziałem.
Rzym
Rzym jest przewrotny. Tu papież i kościoły, a tam wino i
śpiew. Chociaż w kościele wina też pod dostatkiem. Gorąca atmosfera i zimne
kamienie. Podobnie jak Szczecin Rzym leży na morzem, ale niewiele z tego
wynika. To najbardziej historyczne miasto Europy, podobnie jak Kraków w
odniesieniu do Polski. Kontynuując tą paralelę Gniezno jest polskimi Atenami, a Warszawa nie
może się zdecydować czy lepiej być Londynem, Madrytem czy Moskwą. Rzym w
ostatnich latach przyjmował wizerunkowo raczej trend spadkowy, określany erą PostFellini.
Zapożyczenie zapisu od króla basketu niewiele pomogło, na szczęście na ratunek przybył Woody Allen. W całym tym
galimatiasie najlepiej w Rzymie słuchać piosenki o Neapolu w koszulce z
nadrukiem Wieży Eiffla.
CDN.
bk
bk
bardzo dobry dobór dźwięków
OdpowiedzUsuń