sobota, 18 maja 2013

On and on and on and on


Rok w rok to samo. Czy to koniec Boston Celtics. Trochę to męczące. Koniec już był. Teraz czekamy na koniec numer dwa. Jest jednak taka opcja, że ponownie koniec nie nastąpi (tzn. pierwszy raz nie nastąpi koniec numer dwa). Dla zielonych porażka w pierwszej rundzie to odrobinę koniec świata. Nie ma co rozmyślać, jak by ta seria wyglądała w pełnym składzie. Trzeba pomyśleć, co będzie za rok o tej porze. Brawo Tadek, będzie wiosna. Dlatego pomyślmy jednak o tym, co było.

Nie wiem, czy pamiętacie, co pisałem kiedyś o Jasonie Terry'm. Spada na niego ogromna fala krytyki po tym sezonie. Zapominamy o jednym. Terry przyszedł za Raya wraz z Courtney'em Lee. Od początku było wiadomo, że sam nie wpiszę się w zagrywki pisane pod Allen'a. On ma zupełnie inne zadanie. Swoje zadanie spełnił na jakieś 65%. Co więcej, ze wszystkich nabytków (pomijam draft) ostatniego roku, spełnił oczekiwania wobec siebie najlepiej. Oglądając mecze Celtics, gdzieś w grudniu - styczniu widać było wyraźnie, solidny, pewny trzon drużyny (Rondo, Pierce, KG), część wchodzącą w system (Green, Sullinger, Terry) i absolutne elementy destrukcyjne (jak patrzyłem momentami co robi Barbosa wołałem o trzy pomsty i trebunie tutki do nieba). No właśnie poprzedni offseason.

Problemy są dwa i w pewien sposób są ze sobą powiązane. Po pierwsze są takie zespoły w tej lidze, które zbudowały pewnego rodzaju system i dobierają do niego klocki. Szczególnie dobre systemy działają tak, że zawodnicy, którzy w innych teamach grali nic, tu odnajdują swoje mocne strony. Flagowym przykładem jest San Antonio Spurs, gdzie osoby decyzyjne wiedzą jakich cech na boisku szukają, a w środowisku ciężko pracujących, doświadczonych weteranów i trenera z charakterem (to zdecydowanie zbyt delikatne określenie) tworzy się idealne środowisko do szlifowania osobowości. Boston Celtics działał na tej samej zasadzie i po cichu (już nie do końca po cichu) uważam, że gdyby nie rozdział w zielenii, Nate Robinson nie byłby historią tych play offów. W systemie momentami należy zrobić znaczącą zmianę i jest to naturalne. Danny Ainge od co najmniej trzech lat próbuje przygotować się na zmianę warty w drużynie. Póki co udało mu się zachwiać ducha drużyny i poczucie przynależności poszczególnych zawodników. Rzeczywiście kwestia systemu może sprawić następujący problem: w sytuacji, gdy zawodnik po przyjściu do zespołu staje się lepszy, to jak słabego zawodnika możemy zatrudnić? Oczywiście pytanie jest dość abstrakcyjne, bo nie rozpatrujemy graczy w sposób tak jednolity, ale taki casus powinien być problemem dla mnie, a nie stanowić dylemat dla odpowiedzialnego człowieka w NBA. Druga kwestia jest jeszcze bardziej dziwna i abstrakcyjne (to lubię), Ainge uwielbia stawiać na sprawdzone nazwiska, możliwe, że to kwestia traumy z czasów pre-big-triowych, możliwe, iż to kwestia potrzeby szybkiego sukcesu i goniącego gwiazdy drużyny czasu, ale na spokojnie. Najważniejsze nazwiska zatrudnione przez ostatnie sezony: Rasheed, Shaq, Marbury, J. O'Neal, Kristic, Pietrus, Wilcox, Terry i na deser Darko Milicic. Z czego Rasheed, Shaq i Terry pokazali cokolwiek. Nie jest to porcja eliksiru młodości (a pamiętacie Finleya?). Mamy oczywiście Green'a (był testowany przez Boston wcześniej), Nate'a (dość popularny gość), Bass'a (typowy trade między rywalami), to typy, które się sprawdziły. 

Jednak, gdy popatrzymy na asymilację Bass'a z zespołem, to zobaczymy spokojnego, trochę smutnego człowieczka. Nigdy w Bassie nie widziałem tej synergii z drużyną. Co innego Glen Davis. Może to kwestia charakteru. Może to kwestia zmiany w zespole. Ciężko powiedzieć. Sasha Pavlovic miał swoje momenty w play-offs. Momenty te niestety wspominam inaczej, niż chwile Tonego Allena (ok, trochę inna klasa zawodnika) czy Leona Powe. Z jednej strony Boston z sezonu na sezon ma coraz gorszą ławkę, z drugiej strony poza trzonem drużyny jest coraz mniej tego ducha zwycięzców. Moment odejścia Perkinsa był bardzo ciężki dla drużyny. Nigdy nie byłem fanem Perka, zdawałem sobie sprawę, że jest tą twardą skałą, a ofensywnie funkcjonuje w systemie. Niestety, po jego odejściu w Bostonie nie pojawił się żaden człowiek, który mógłby pomóc KG na pozycji nr 5. Shaq'a zawiodło zdrowie, co było potem ciężko opisać słowami. Gdzieś w tym wszystkim zaczęła się myśl o small-ballu.

Pytanie brzmi, czy idea small-ballu przyświecała Ainge'owi przy podejmowaniu tych decyzji. Kim w takim razie w tej układance są Darko Milicic i Luke Harangody lub, jak kto woli Semih Erden i Greg Stiemsma. Ruchy w tym sezonie mogą być wpisane w klucz zniżania składu, ale nie wcześniej. Na wszelki wypadek mamy Fab Melo i Ryan'a Hollinsa (świetnie). Ewidentnie ktoś tu szuka gościa pod kosz, a wychodzi mu średnio. Biorąc pod uwagę to co pisałem wcześniej, Danny Ainge zapewne czyta sporo gazet, brak mu jednak trochę perspektywicznego wizjonerstwa (opartego na liczbach oczywiście, absolutnie). Teraz podchwytliwe pytanie: czy jeśli Warriors i Thunder odpadli z play-offs, to oznacza, że Danny Ainge sprzeda Jeffa Greena i kupi Chris'a Kamana?

Oczywiście, przy słowach krytyki wobec Ainge'a nigdy nie można mu zapomnieć zdolności negocjatorskich i organizacyjnych, tego takiego biznesowego sprytu. Właśnie te cechy pozwoliły na zbudowanie tej dynastii. Przede wszystkim stało się tak, dzięki nieugiętej walce o Rondo przy wymianach z Sonics i Timberwolves.

kto nowy?

Znacie to uczucie? Wyobrażacie sobie coś, nie macie pojęcia jak to zwizualizować, ale wiecie co to? Kilka dni temu usiadłem na krześle, spojrzałem przez okno i bardzo mocno zacząłem się zastanawiać. Kogo potrzeba w Celtics? Poustawiałem wirtualne suwaczki umiejętności, zbudowałem sylwetkę i miałem odpowiedź. Tylko, że był to zawodnik z papierową torebką na głowie. Wtedy wyszukałem listę free agents. Przeskanowałem listę nazwisk i bach. Do mojego wykreowanego zawodnika podszedł garbaty chudzielec w  zdezelowanych okularach i zdejmując papierową torbę odkrył twarz Will'a Bynum'a. Głosów, iż to byłby dobry pomysł przybywa, więc nie czuję się jak szalony Wiktor Frankenstein ze swoją intrygującą wizją. Bynum to gość, który w jakimś stopniu może zniwelować brak Rondo, a po jego powrocie spełniać ważną rolę w rotacji, uzupełniając ofensywnie Bradley'a i utrzymując tempo gry. 

Co u góry to oczywiście kwestia zadecydowania, w którą stronę idziemy. Czy bardziej w DeJuana Blair'a czy w Tylera Zellera (swoją drogą, w bierniku brzmi fantastycznie). Oczywiście, pojawią się głosy za Marcinem Gortatem i dla tych głosów za chwilę będę miał niespodziankę.

the big ticket ride

Kevin Garnett jest jednym z tych zawodników, którzy decydują o sobie. Z tej grupy ważnych zawodników KG i tak się wyróżnia. W pewnym stopniu na każdym etapie swojej kariera przeciera nowe szlaki. Jako pierwszy przystąpił do draftu przed ukończeniem szkoły wyższej (chciałem, żeby nie było zbyt amerykańsko, ale ta szkoła wyższa wygląda tu dość upośledzenie), co sprawia, że jego koledzy z draftowej klasy wyglądają jak dziadkowie lub stryjkowie. Kontrakt KG z 1998 rok obrósł już legendami i wywołał prawdziwą burzę, w sumie to wywołał lockout. Decyzja o przejściu do Bostonu była kolejnym punktem zwrotnym w historii ligi, po tamtym dniu pojęcie "wielka trójka" w NBA stało się zjawiskiem powszechnym. Dziś każdy zespół chce mieć wielkie trio. Wcześniej raczej mówiliśmy o parach (Jordan & Pippen, Kobe & Shaq). Stwierdzenie, że każda decyzja KG zmieniała obliczę ligi będzie delikatną kolorowanką, ale nie fantasmagorią.

Dziś czekamy na decyzję, która przedłuży żywot tej drużyny lub rozpocznie etap reorganizacji. A on uzależnia swoją decyzję od posunięć Pierce'a i Riversa. Od kilkunastu godzin Boston żyje informacją, iż Doc Rivers zostaje na kolejny sezon, choć do końca nie wiadomo na ile potwierdzona to nowina. Z drugiej strony mało kto wierzy w pozostanie Pierce'a w zespole, a wśród fanów można spotkać się ze zdaniem, iż nie chcą dalej swojego kapitana. Możliwe, że obie gwiazdy Celtics udadzą się w jednym kierunku, a tym sugerowanym kierunkiem wydaje się Los Angeles. Dom Garnetta w Malibu, korzenie Pierce'a, przyjaźń KG z Billups'em (choć on jako wolny agent może równie dobrze trafić do Bostonu), potrzeby obu drużyn z LA wskazują, że to jak zrządzenie losu. Clippers Kevinem interesują się od dawna. Jestem w stanie sobie wyobrazić wymianę DeAndre Jordan i Bledsoe za KG i Pierce'a, choć nie wiem czy spina się to kontraktowo. Dużo w tym wszystkim gdybów i chociów, dużo w tym wszystkim oczywistości i budząć się każdego dnia coraz mniej w to wierzę. 

Kontynuując choćki, choć Clippers jako pretendent do jednego z moich ulubionych teamów i  z Del Negro na możliwym wylocie są dla mnie najlepszym miejscem dla mojego ulubionego zawodnika, to boje się o tą organizację. Prawdopodobnie z czasem coraz częściej będzie się mówić o możliwym zjednoczeniu Flip'a Saunders'a z Garnett'em w krainie wilków i to opcja jest bezpieczniejsza do obstawiania. Zostaje jeszcze Lakers i Miami (double big trio, czaicie?!), ale nie rozpędzałbym się. KG do końca nie był przekonany co do "uciekania" z Minny. Długo nie pogodził się z przejściem Allena do Heat. Na pewno jego postrzeganie ewoluowało z czasem, tym niemniej w przypadku, gdy nie będzie to Boston, Los Angeles lub Minnesota, można obstawiać opcję emerytalną. 

Czyli co?

Tak czy inaczej. Kevinie Garnecie, jeśli mnie pytasz o zdanie, jestem za jeszcze jednym sezonie w Bostonie. Jestem za Piercem, Rondo, KG, Sullingerem i Bradleyem w play offach. Jestem w stanie poświęcić Green'a, mimo, że fajny z niego chłopak. Zostawiłbym Jeta, pozbył się Lee (z nim może być problem) i zdecydowanie Crawforda, spróbowałbym nawet za Alonzo Gee (nagle on). I tak chwili z maszynką do świerkania i nutką patriotyzmu mam takie coś.


Ok, jest tu parę niedociągnięć. Trzeba by było tu i ówdzie rzucić pickami. Nie do końca rozwiązuje się problemu tłoku na pozycjach 1-2 w Sacramento, ale to już kwestia na inną pogadankę, poza tym pomyślmy o Kings bez Tyreke Evansa. Dla nas smutne powinno być, że po wymianie Gortat za Thorntona, Suns zyskują +3 w rankingu na podstawie PER, a wiemy kim był Thornton w tym sezonie. Co najważniejsze, bardzo mi się podoba Jeff Green w Cleveland. Jak widać na powyższym obrazku, zrobiłbym dużo by utrzymać trzon Boston Celtics na następny sezon.

2 komentarze:

  1. Bardzo dobry artykuł, gdybyś przeanalizował tak dallas byłbym wniebowzięty ; )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdy próbuję wejść w głowę Mark'a Cubana, zaczyna mnie boleć brzuch :)

      Ale zobaczymy co offseason przyniesie, tam również zapowiada się ciekawa sytuacja. Może się zmobilizuję.

      Usuń


wysłów się, będzie wesoło...