piątek, 10 maja 2013

5 reżyserów, których kocha Twoja sąsiadka, a ja nie

Jak już w fazie dojrzewania osiągniemy etap, w którym zdamy sobie sprawę, iż wszelkie rankingi są z palca wyssane. Gdy pogodzimy się, z tym, że nie wyjdzie nigdy na jaw, czy to Beyonce czy Belen Rodriguez ma lepszy tyłek. Jeżeli zaakceptujemy, że top ten to rodzaj rozrywki, a nie wskaźnik demograficzny, poczujemy się lepiej. Co najważniejsze, zaczniemy etap w życiu, który się zwie - notoryczne igraszki z top listami. Jaki piękny jest świat, gdy go posegregujemy. Jak to cudownie mieć moc stwórczą i LeBron'a umieścić wyżej niż Chrisa Mullina, a potem wymyślić kategorię, w której najciekawiej by to wyglądało. Jak to filuternie wygląda, gdy w jednym szeregu ustawimy Kate Upton, Bolesława Leśmiana i Carla Junga. Pięknie jest porównywać i ustawiać, gdy przekroczymy pewne granice dystansu. Ok, ten akapit był tylko po to, żeby móc w tagach wpisać Bolesława Leśmiana.

Nie wiem, na jakiej zasadzie wybieracie sobie repertuar filmowy. Zakładam, że można polegać na samych referencjach i przy zdywersyfikowanym koszyku znajomych, można poznać szerokie spektrum dobrego kina. Można też śledzić aktora, aktorkę, reżysera, scenarzystę, operatora, kaskadera, dźwiękowca lub innego specjalistę od rekwizytów. Można lecieć oscarowo albo po prostu kinowo. Bardziej w tym momencie interesuje mnie element kontestowania propozycji. Ja przyznam nieśmiało, rzadko miewam chwile, gdy oglądam wszystko jak leci. #prawdziwe wyznanie. Negowanie propozycji jest tematem bardzo ciekawym i niezbadanym. Jak się chwilę zastanowić, dużo częściej badamy co ludzie wybierają niż co odrzucają. Po pierwsze, bo łatwiej to zbadać, po drugie ma to większe przełożenie na zyski. Najlepsze, w tym wszystkim, że wszystkie niewybrane pozycje wrzucamy do jednego worka. A to przecież motywy są prawdziwą pożywką dla takich behawioralnych freakardów jak ja.

Moją ulubioną formą negacji filmu na wstępie jest gatunek. Problem, w tym, że temat jest dość obolały i zmniejsza mojego kinematograficznego swaga. "Nigdy nie widziałeś, to co możesz wiedzieć", "Nie masz porównania", "Nie rozumiesz kontekstu" i inne wymysły. Dlatego pomijając schemat, w którym omijam wszystkie filmy z Tomem Cruisem, przedstawię 5 reżyserów, których pokochacie, ale beze mnie. I tak pewnie, w końcu obejrzę wszystkie ich filmy, ale dzięki swojemu negatywnemu podejściu nie polubię ich. W moich psychologicznych testach, w tym momencie, open-mindness przyjmuje wartości ujemne, a neurotyzm staje się moim znakiem rozpoznawczym. Wszystko po to, by zdobyć materiał badawczy do notki o inteligentny ludziach, którzy są głupi, którą próbuje stworzyć od szmatu czasu.

źródło

Clint Eastwood

Pan Clint to gość z silnym charakterem. W każdej życiowej sytuacji potrafi pokazać, jak winno się czynić. Absolutnie nie można robić czy działać, czy nawet uczynić, należy czynić. Clint nigdy nie rozpoczyna maila od "Witam", co najwyżej intryguje odbiorcę tajemniczym "Witaj". Kręgosłup moralny i ten taki z kości to w wydaniu eastwoodowkim pojęcia tożsame. Ludzie dzielą się na dobrych i złych, a poznać ich można po sposobie artykulacji. Oczywiście nie można wierzyć nowinkom, a już na pewno filmem nie można manipulować. W ogóle manipulacja jest zła, wiec jak radio źle Ci stroi to nie manipuluj gałką tylko je kopnij z buta. Będzie słuszniej. Jakby tu opisać mój stosunek do tego starszego jegomościa... Gdy mowa o dramacie sportowym to wolę "Kapitana Jastrzębia" od "Za wszelką cenę".


źródło

Judd Apatow

Pierwszy człowiek z brodą w zestawieniu. Człowiek, który w życiu postawił na humor. Człowiek, na którego filmach znudziły mi się amerykańskie komedie. Apatow to gość, co śmiechu się nie boi, więc śmiać może się ze wszystkiego. Głównie lubi śmiać się z obyczajów. I właściwe śmieszne w tym momencie jest to, że mamy się z tego śmiać. To tak jak, iść na horror i przestraszyć się, że będzie o ożywających plackach ziemniaczanych. Czyli jest moment, w którym dowiadujemy się, że będziemy się śmiać z takiego konwenansu, zanim żart się rozkręci zaczyna się motyw obyczajowy, gdzieś przez moment myślimy, że to dramat. Potem jest ślisko, gładko, pulchnie, słodko, błogo i na koniec ciasno. Get fit with it. Najgorsze, że Judd Apatow w mojej świadomości jest ojcem chrzestnym Seth'a Rogena o Steve'a Carella. Najgorzej.

źródło

Ridley Scott

Ridley Scott robi dobre filmy. Andrzej Wajda też robi dobre filmy. Lazio Rzym to dobra drużyna. Scott Brooks to dobry trener. Meg Ryan jest ładna. Ta dam! Mamy "Milczenie owiec", potem mamy "Hannibala". Ta dam. To smutne jak ten film pokazuje słabości Ridleya Scotta. Oczywiście, miewa on lepsze momenty, ale widać tu pewne cechy reżysera. Cechy, które ciężko ujednolicić do wszystkich filmów, bo co jak co, lecz trzeba mu przyznać, iż dorobek ma różnorodny. Pewnie, dodajmy, że Giancarlo Gianni swoją aktorską brawurą nie dodał "Hanibalowi" uroku. Scott ma zazwyczaj do dyspozycji kupę kasy i kupę talentu aktorskiego, a wychodzą mu cacka, które powinny kosztować mniej. Wychodzą mu filmy, na których nie wiem co mam robić. Trochę, dla mnie, postać Scotta jest uosobieniem płytkości amerykańskiego kina. Taki miałki polot.

źródło

Darren Aronofsky

Oj Darren, co ja z Tobą mam. Lubię Twoje "Pi". Nie trawie "Requiem..." i "Zapaśnika". Trochę przypominasz mi Clinta. Jesteś świeższy i momentami bardziej intrygujący, ale smędzisz niesłychanie. I ten Twój naturalizm. Wyluzuj. Nie połączysz filmu kasowego z psychologicznym. Bo to filmy dla innych osób. Jesteś niewolnikiem swoich ambicji. Jesteś przewidywalny. Krztusisz się światem, który rysujesz. Nie zatrudniaj agencji PAP do pisania dialogów. Pokombinuj z ciekawszymi postaciami. Słyszałeś o Brzechwie? Możliwe, że jesteście soulmate'ami.

źródło

Peter Jackson

Zupełnie nie chodzi o gatunek. Nie bądźmy złośliwi. Ale tam ciągle, po ekranie ganiają jakieś elfy i trolle. Ok, chodzi o gatunek. Mój problem z fantastyką jest prosty. Odrealnienie świata, w których usytuowana jest akcja winien mieć jakiś sens. Pokazanie ludzkiej natury w zmienionych warunkach, w abstrakcyjnej, nienaturalnej przestrzeni daje wiele możliwości fabule, intrydze moralnej, budowaniu bohaterów. Może nie jest sensu stricte czynnik stanowiący, ale byłoby miło. W zamian mamy piękny wizerunek świata, perfekcję odtworzenia wizji autora książki i baśniową historyjkę. Kino jest za stare by bawić się wyłącznie ruchomymi obrazkami. Ma to swoje walory, pewnie. Fajnie, że takie wizje światów powstają i są ekranizowane. Problem w tym, że mówimy o twórczości uznanej za klasykę kina.

6 komentarzy:

  1. Eastwood'a zawsze chętnie zobaczę, stara szkoła, dla mnie odskocznia od atakujących zewsząd przeintelektualizowanych w formie i treści obrazów. Jego filmy dają mi poczucie, że można robić filmy omijające szerokim łukiem miałkość, które jednocześnie są proste w odbiorze. Co do Jacksona, tak bardzo chciałbym znaleźć coś, jakiś błąd w postrzeganiu, dzięki któremu mógłbym się nie zgodzić i krzyknąć: natychmiast odszczekaj to! ale wciąż szukam i nie znajduję... Mimo wszystko tak bardzo lubię ten sielankowy obrazek.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. mi Eastwood się jawi jako gość, który na siłę chce być moim nauczycielem i chce stawiać mnie do kąta. poza tym boje się myśleć, że jak jeszcze parę lat pożyje na tym świecie to zacznę rozumować tak jak on.

      ha! fajnie, że nie muszę odszczekiwać:)

      Usuń
    2. Fanboj Ridleya Scotta24 maja 2013 01:10

      W sumie, myślałem, że będzie bardziej hardcorowo. A tak, zgadzam się z większością. Apatowa (poza "Funny People") nie trawię. Aronofsky jest uosobieniem pretensjalności i losowości - coś mu wyjdzie, coś nie. Eastwood ostatnio przerzucił się z prostych, męskich historii na średnie, przesłodzone, zbyt moralizatorskie dramaty.

      Jackson to odrębna historia. Fantasy bywa specyficzne. Akurat to, do czego się przyczepiłeś, to wady przede wszystkim książki. Bo Tolkien wykreował taki piękny, czarno-biały świat. Ciężko czepiać się Jacksona za to, że go kocha. Sam pomimo świadomości wad ekranizacji i powieści, zawsze dobrze się to ogląda. Acz, nie uważam za klasykę. Ale akurat tutaj problem jest taki, że za klasykę często uznawane są filmy, albo z wyprzedzeniem, albo na takie miano nie zasługujące. Tylko co zrobisz, gdy film jest idealną ekranizacją klasyki powieści? Zresztą Jackson lubi stare, klasyczne kino, co pokazał w "King Kongu" i taką ma też manierę kręcenia. Z tego też powodu pewnie zabrał się za "Władcę...". I wątpię, żeby ktoś to zrobił lepiej. Od hard fantasy/baśni są inni reżyserzy. Poza tym, Jackson to przede wszystkim "Martwica mózgu" i "Przerażacze".

      Ridley Scott. Tu zjebałeś :D po pierwsze,90% wad "Hannibala" to wady książki. Chociaż zakończenie scenarzysta uratował. Więc czepianie się akurat tego filmu w dorobku reżysera to nie najlepszy pomysł. Liczyłem na pojazd "Gladiatora" i uzasadnione morderstwo z mojej strony w takim wypadku :) Po drugie, kupę kasy to miał do dyspozycji przy kilku ostatnich filmach, z czego sporo poszło na budżety dla aktorów. Po trzecie, Scott lubi kręcić bez użycia CGI (za co mu chwała), co znowu jest droższe. I przede wszystkim, które z jego filmów to 'cacka, które powinny kosztować mniej'? Ok, "Robin Hood" i "Prometeusz" ssą po całości. Ridley od początku kariery kręcił filmy stricte rozrywkowe, ale jednocześnie niegłupie - "Blade Runner", "Czarny deszcz", "Obcy". Dodatkowo, prawie wszystkie jego filmy są niesamowicie sfotografowane i technicznie perfekcyjne oraz aktorsko przynajmniej dobre. A, że nie chce się zabrać za kino stricte ambitne? Bardzo dobrze, bo od tego - powtarzając się - są inni reżyserzy. Odpowiadając na Twoje pytanie - na filmach Scotta masz się bawić, nie wyłączając mózgu. A to w ostatnich latach bardzo rzadka okazja.

      Nie lubię tego argumentu, bo jest dość tendencyjny, ale wygląda na to, że Scott po prostu nie kręci filmów dla Ciebie. Ewentualnie szukasz w nich czegoś, co w filmach nie musi się znajdować - ambicji, głębi, przesłania. Podczas, gdy on kręci rozrywkę, ale bynajmniej nie płytką czy miałką.

      Tylko jeden reżyser jest w stanie połączyć świetną rozrywkę z ogromną ambicją - Michael Mann :]

      B.

      Usuń
    3. Michael Mann ! Proste.

      swoją drogą, nie wiem czy pisząc komentarz dłuższy od notki nie wprawiasz mnie w zakłopotanie...

      Przejdę od razu do Ridley'a, bo o to się tu rozchodzi. Chociaż bardzo się ucieszyłem na Twoje słowa o Aronofskim. Ale ok, focus, Ridley. wiesz, nie do końca łapie argument o słabości książki. no bo co, Ridley obudził się rano i pomyślał:
      "jaki piękny dzień zrobię film na podstawie tej słabej książki, nie wiem za bardzo jak zatuszować jej słabość w filmie, ale dam się ponieść, Hopkins coś wymyśli"
      "Hannibal" jest bez klimatu, bez jaj. Ogląda się go jak europejski kryminał, z kilkoma nieprzyjemnymi dla oka scenami. Końcówka z Liottą jest spoko, ale to co ogląda się wcześniej. Pomijam już fabułę, zresztą ja często pomijam fabułę. Brakuję mi w filmach Scotta albo humoru, albo wciągającego klimatu, który pozwoliłby mi na spokojną rozrywkę. Nie bawię się na tych filmach dobrze. American Gangster był filmem, wobec które miałem pewne nadzieje, ale był absolutnie niezapamiętywalny.

      O "Obcym" się zbytnio nie wypowiadam, bo takie filmy wytwarzają we mnie wewnętrzną blokadę przed odczuwaniem przyjemności. Jakbyś mi dał kwaśne żelki z Lidla podczas seansu "Obcego" uznałbym pewnie, że są ohydne. Jeśli chodzi o "Gladiatora" skutecznie wymazałem ten film z pamięci i nie mam zamiaru go sobie przypominać, ale wiem, że chyba od czasu tego filmu nie lubię Crowe (ma amnestię podczas "Insidera").

      Możliwe, że archetyp rozrywki serwowanej przez Ridleya nie pobudza moich receptorów dobrego kina, a o przyczynach takiego zjawiska będziemy się dowiadywać stopniowo przez najbliższe 40 lat.

      Usuń
    4. Fanboj Ridleya Scotta25 maja 2013 20:53

      No, trochę przesadziłem z długością :)

      Żeby nie było, uważam "Hannibala" za słaby film, chociaż nieźle nakręcony. Nie wiem, co skłoniło Scotta do reżyserii tego potworka. Znając życie kasa, bo na pewno nie scenariusz. Prawie każdy reżyser wcześniej, czy później coś musi nakręcić dla kasy. A i tak nakręcił słabo/średni film na podstawie gównianej książki, więc osiągnięcie jest.

      Klimat jest dla mnie pojęciem mocno subiektywnym, jak i humor, więc mogę zrozumieć, że nie podchodzi. Chociaż warto zaryzykować komediowych "Naciągaczy", bo nawet Nicholas Cage tam nieźle zagrał.

      "Obcego" tak źle Ci się ogląda, bo uważany jest za klasyk, czy też z jakiegoś innego powodu? A rozrywkę każdy lubi inną, więc niech będzie, że rozumiem Twoją niechęć do Scotta. Niech stracę.

      Usuń
    5. "Naciągaczy" spróbuję, chociaż to trudny egzamin dla Scotta, bo w takim kinie dobrze się czuję jako krytyk :)

      "Obcy" nigdy mi nie podszedł, ze względu na konwencję i gatunek. Ale ostatnimi czasy daję więcej szans takim filmom, więc może, gdy spojrzę na niego na nowo... :)

      Ach ten mój niedzielny, konsolidacyjny nastrój...

      Usuń


wysłów się, będzie wesoło...