sobota, 20 kwietnia 2013

Podwójna kara śmierci

Czasem tak, po prostu, mam. Muszę przerwać to, co w tej chwili robię. Jak jem owsiankę, to w tym momencie muszę wylać część na stół. Jak czytam artykuł, to muszę zapętlić się 30 razy na jednym słowie, po czym rzucić w kąt gazetę. Jak gram, muszę zrobić pauzę i wyjść do łazienki (wychodzę do łazienki, żeby nie zniszczyć komputera, rzucając go w kąt). Powyższe symptomy wskazują jednoznacznie: mam pomysł. Średnio jedna na 68 takich sytuacji zwiastuje pomysł na książkę.

Z pomysłami na książkę często jest tak, że po 20 minutach myślenia o niej, cała fabuła, zarys postaci i tematyka mnie odrzuca. Po prostu, uznaję, że już lepiej czytać jakiś blogo-dowód na to, że ludzie są coraz bardziej odlegli od świata, niż zagłębiać się w temat, który mnie wyjałowi. Z drugirj strony, o ile jakaś książkowa idea przetrwa test 20 minut to wydaje mi się, że jestem za mało dojrzały by to napisać. Ktoś mi kiedyś wpoił, że książka z założenia jest dojrzała. Czytałem nawet Grahama Mastertona, lecz nadal żyję w swoim przekonaniu.

Wyrzucę z siebie, to co przyszło mi do głowy w te 20 minut, by nie siedziało dłużej tam gdzie się rozsiadło. Przy okazji polecam wszystkim formę bloga, jako narzędzie do usuwania ze pamięci operacyjnej idiotycznych pomysłów. Wiąże się to z pewnymi niebezpieczeństwami. Np. ktoś może kiedyś się zgłosić do mnie, że chce nakręcić na podstawie tej wizji film. Będzie dylemat. Albo ktoś nie będzie dzwonił i pytał, tylko taki film nakręci. Sytuacja dużo bardziej komfortowa, ale wówczas prawdopodobnie ktoś z rodziny zacznie mnie namawiać, by takiego gagatka pozwać do sądu. Sprawa dość nieprzyjemna, bo przecież rad rodziny się nie lekceważy. Do odważnych świat należy, zatem nie bacząc na niebezpieczeństwa przedstawiam konspekt książki pretendującej do miana najgorzej wpływającej na autora.

Bohaterowie: trzech koleżków (akurat tworzyć historie o trzech koleżkach bardzo lubię, fajnie można pokazać miedzy nimi podobieństwa i kontrasty, ładnie z tych kontrastów można wysupłać mezalianse i nie trzeba się tyle napracować jak, gdyby koleżków był tuzin), każdy z trochę innej beczki, ale z jednej winiarni (wiadomo). Pierwszy (nazwijmy go roboczo Lanca) jest gościem oczytanym i kocha naukową metodologię, od dziecka oglądał Discovery, więc teraz wydaje mu się dziecinne. Trochę ma problemy ze znalezieniem kobiety swojego życia, a nawet kobiety swojego tygodnia, ale nie ma to żadnego wpływu na fabułę, więc nie wiem, po co o tym wspominam (pierwotnie miało, ale w końcu wpadłem na pomysł, jak wyciągnąć go z domu w kluczowej scenie bez używania dziewczyny). Drugi (niech mu będzie Pitek) jest duszą towarzystwa. Wyróżnia się cynicznym humorem (ja wiem, że dziś się nie da w ten sposób wyróżniać, ale załóżmy, że jest rok 1925). Ma kilkanaście setek followersów na Twiterze (ok z 1925 przesadziłem, ale możemy założyć, że wszyscy trzej należą do subkultury, która kultywuję art-deco jako stan umysłu i pośród nich wyróżnia się on cholernym, cynicznym humorem). Trzeci (tego nazwę Fifel) jest uosobieniem człowieka rozsądnego (na tle tych dwóch pozostałych) , zna wschodnie sztuki walki i umie pić z umiarem (to go absolutnie definiuje). Ich proces działanie wygląda mniej więcej tak: Fifel wymyśli, że coś trzeba zrobić - znajdzie potrzebę, Lanca opracuje temat naukowo - zrobi badanko, Pitek załatwi rozgłos - załatwi rozgłos. Całą trójkę łączy ontologiczny realizm i dążenie do prawdy.

Zawiązanie akcji: dochodzi do samobójstwa. Ofiarą i mordercą w jednej osobie jest koleżanka naszych bohaterów. Policja bada sprawę, wszystko pasuje do siebie, są listy, są dowody przygotowywania się dziewczyny do końca życia, jest psychologiczne wyjaśnienie i parę innych wskazań. Sprawa jest zamknięta. Naszych bohaterów to nie satysfakcjonuje, bo wszystko jest, jakby zbyt dobrze przygotowane, a więc sfingowane. Nie chcą uwierzyć, że dziewczyna wypłaciła z kont bankowych wszystkie pieniądze i schowała je w domu rodziców, tak sama z siebie. Ponadto podejrzane wydaje im się, że polisa na życie zakończyła swój okres ochronny tydzień przed jej śmiercią, co oznacza, iż zostanie wypłacona. Fifel stawia sprawę jasno: "coś tu śmierdzi". Trzej obrońcy sprawiedliwości postanawiają ją odkryć i wymierzyć (takie z nich gagatki, że potrafią odkryć sprawiedliwość). Kwestia ciekawa jest o tyle, że w ich kraju, za morderstwo grozi kara śmierci.

3,2,1...Klaps: jednocześnie toczy się ich śledztwo i wewnętrzny spór o granice wymierzania sprawiedliwości na własną rękę. Pitek i Lanca mówią, że mogą zabić. Fifel bardzo powoli nasiąka tym przekonaniem. Kilka razy poważną próbę przechodzi wiara w ich wartości, lecz w końcu dochodzą do rozwiązania. Właściwie okazuje się, że to było samobójstwo, a jeśli rozpatrywać kwestię w kategoriach winy, to leży ona po stronie Pitka i Lancy. Teraz tak, Pitek chcę by Fifel go zabił, Lanca raczej nie jest skory do takiego grande finale. Fifel nie chcę nikogo zabijać, ale jak w końcu Pitek go do tego zmusza, to zabija też Lance. Końcówka jest połączeniem Izaury, Kamieni na Szaniec i Chłopców z Placu Broni. Aha, no i oczywiście Fifel zostaje skazany na podwójną karę śmierci.

Obchodziłbym szerokim łukiem taką książkę w księgarni ( w Matrasie się wycwanili i jest za mało miejsca na takie obchodzenie), może zerknąłbym na film, pewnie przeczytałbym dyskusje w lewicowej i prawicowej prasie na ten temat, ale chodziłbym potem trzy dni smutny.

źródło

bk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz


wysłów się, będzie wesoło...