Co tu dużo mówić, jesteśmy coraz bardziej Europejscy, więc coraz bardziej kochamy swoje miasta i regiony. Taki mieli zamysł w Brukseli, jak to wygląda w Polsce? No słabo. Jak się dobrze temu przyjrzeć (szkiełkiem i okiem, ale bardziej okiem i uchem), to miłość do tej małej ojczyzny rodziła się z niesnasek. Każdy pewnie najlepiej zna te wojny ze swojego podwórka. Jak to Gorzów z Zieloną Górą darli koty, Poznań z Wrocławiem o rozwój się ścigali, Kraków z Wrocławiem o kulturę, Warszawa z Krakowem o królów, no i wszyscy z Warszawą o wszystko.Największe poczucie przynależności regionalnej budzą w Polakach potyczki i walki o prym. Prym i honor to nasze skarby narodowe i walczymy o nie zawsze, gdzie się da. Polacy wprawdzie nie zdobyli miliona fanów na fb, ale byli najbliżej. Ta tabelka jest moim ulubionym mięsem w kategorii "narodowa tożsamość". Polak, Węgier dwa bratanki, dwa państwa, dwa przykłady path dependence, które wmawia nam: "Walczymy o honor, panowie". Taka nasza sarmacka natura, jak nas wyzwą, to do szpady. Nam nie wystarczy wyścig, rywal musi paść przed nami na kolana i błagać o litość. Duńczycy w tym czasie doją kozy i zastanawiają się, czy można być jeszcze bardziej zajebistym. Oczywiście, żeby nie było tak różowo, możemy w tym czasie zadzwonić do Holendrów i podpytać jak to jest. Podejrzewam, że odpowiedzą zgodnie. Duńczycy dzwonili i postanowili wyjść z Schengen (tak na wszelki, zanim w Kopenhadze imprezę urządzi jakiś Breivik).
Miałem tylko wspomnieć o polskich przywarach, a już zaczynam o kozach, czy tam owcach. A notka przecież miała być o rywalizacji, wyścigu miast. Branding regionalny od jakiegoś czasu jest zauważanym w kraju na Wisłą (nawet swoją rzeką się z nikim nie podzieliliśmy). Jakiś spory kawałek czasu temu, spore uznanie w sieci zyskał taki kawałek.
Sprawa prosta, nie cieszyła się Warszawa zbyt sympatycznym wizerunkiem na prowincji. Podobne problemy znane są oczywiście wielu stolicom. Obraz chama, aroganta, karierowicza, zadbanych ciał i zepsutych dusz toczy się przez kraj cały. Całkiem cwanie to Warszawiacy ujeli. Genialne wykorzystanie starych tekstów, ciekawa kreacja Garlickiego (o ile jeszcze ktoś pamięta, że kreacja miała kiedyś takie znaczenie) i oprawa wizualna i muzyczna niczego sobie, ja osobiście, nie raz sobie słuchałem, jakby kto pytał, sobie.
Niezupełnie z biglem, inne miasta ruszyły z odezwą. Tu przyznam szczerzę, trochę się na polskich miastach zawiodłem. Abstrahując, w tym momencie od jakości, ilość odpowiedzi jest skromna. W 2011 pojawiły się 3 projekty innych miast lub regionów. W 2012 kotleta odgrzał Poznań, a ja dorzucam bułki tartej. Jakość tego "beefu" ma swoje wzloty i upadki, ale warto zwrócić uwagę, na co inni zwracają uwagę, co by mą polszczyznę na piedestał wznieść.
Odpowiedź z Pomorza. Pierwsza różnica, która mnie uderza po oczach: humor. Mimo wielu elementów naśladownictwa i inspiracji, mamy tu do czynienia z zupełnie innym poczuciem humoru. Nie wiem czy reprezentacji Sopotu wyszło to samowolnie czy jako świadoma decyzja, prawdopodobnie chcieli, żeby było podobnie, ale śmieszniej, a wyszło równie śmiesznie, ale inaczej. W Warszawie nikt się nie uśmiechał, nikt nie pokazywał: "zobacz, to komedia", humor był bardziej surowy i teatralny. Tu jest burleska, wysokich lotów, ale burleska. Oczywiście wersja pomorska dysponuje większą swobodą tekstową i mnóstwo żartów zawartych jest w słowach. Tam wszystko skupiało się wokół Garlickiego, tu mamy więcej aktywnych bohaterów (definicja aktywnego bohatera mówi, iż robi on coś więcej niż kiwanie głową). Klip z Sopotu jawnie odnosi się do Projektu Warszawiak, nawiązuje, pstryka w nos, dystansuje i pokazuje słoneczne obliczę.
Śląsk trochę odstaje estetycznie od poprzedników, ciekawa aranżacja muzyczna (ej, zróbmy taki hipsterski folk), ale chłopaki nie do końca popisali się tekstowo i rytmicznie. Oprócz pana, który moplikiem se jada na szychta i robi to lepiej niż Krzysztof Hanke, reszta nie wpada mi zupełnie w ucho. Z drugiej strony, ciężko mi coś więcej napisać, bo nigdy nie czułem śląskiego humoru.
Okazuje się jednak, że istnieją jednostki podzielające moje zdanie na temat śląskiego humoru. Górale! No i proszę, oni to potrafią. Odpowiedzieli Ślązakom w ciągu 9 dni. Tu tempo już bardziej przypomina beef tych dwóch panów. Górale umykają zupełnie konkurencji, bo robią rzecz ińszą. Zupełnie inny target, zupełnie inny produkt, zupełnie inny sposób budowania więzi z odbiorcą, mało formy, więcej treści, mniej humoru, to samo przesłanie. "Nas nie trzeba długo prosić, żebyś krótszy był o głowę", "Nie ma cwaniaka na Warszawiaka", jest zależność. Górale nie rywalizują w tej samej kategorii co reszta, ale wykorzystują idee by powiedzieć parę słów od siebie, jak to Górale.
Minął rok. O projektach już większość zapomniała, lecz Poznań stwierdził, że gra się nie skończyła. To nie jest odpowiedź dla Warszawy czy Sopotu. To początek nowej dyskusji. Tylko pomysł zaczerpnięty od innych. Poznań, jako miasto biznesu i przedsiębiorczości, nie będzie po prostu walczył o honor i wizerunek. Poznań musi mieć z tego coś więcej. Mamy, więc szybki przejazd po mieście, mamy promocje kilku lokali i miejsc, dowiadujemy się co w Poznaniu robić i czego się spodziewać. Dodatkowo mamy kilka gatunków muzycznych po trochu, żeby każdy mógł znaleźć coś dla siebie i odbiorców było więcej. No niestety, takiej dosłowności nie lubię. Jak wejdę na stronę miasta i będę szukał informacji, podajcie mi wszystko na tacy, ale w takiej formie jest miejsce na niedopowiedzenie, na poszukiwanie. Poznań obdarł tą formę dialogu miast z dobrego smaku. Z drugiej strony pokazał innym nieśmiałym nowe możliwości. Zróbcie teledysk, powiedzcie w nim, gdzie turyści mają wydawać pieniądze i czekajcie na zyski. Całkiem możliwe, że teraz na taką formę promocji zdecyduje się więcej miast, bo zobaczy realne profity. Mam jednak nadzieję, że w obecnej sytuacji, jakiś opiniotwórczy gość (niestety nie będę to tym razem ja) powie im, iż robienie tego typu klipów jest już passé.
bk
bk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
wysłów się, będzie wesoło...