Miałem lat kilkanaście, ale zdecydowanie bardziej pamiętałem czas, kiedy miałem lat kilka niż myślałem o perspektywie życia w wieku lat kilkudziesięciu, moja mama zastanawiała się gdzie pomieszczę kolejne segregatory Świata Wiedzy, ja cieszyłem się, że w naszej kablówce w końcu jest TVN, jednocześnie delektując się chwilą, w której mogę obejrzeć program prowadzony przez murzyna, w szkole trwała wojna fanów Backstreet Boys z miłośnikami Kelly Family, jak grom z jasnego nieba spadła na mnie wiadomość, która wzbudziła pakiet nowych oczekiwań od świata i rozbudziła wyobraźnie. (kropka! a co) Idzie internet, czyli taki ogromny Świat Wiedzy. Na pierwszym miejscu internet miał być źródłem informacji. Taki obraz, jako dziecku był mi przestawiany. Dostęp do wiedzy miał być nieograniczony. Wyobrażałem sobie taki Świat Wiedzy, w którym odnalezienie informacji będzie intuicyjne, a perspektywy szerokie.

Drugi flashback pamiętam jakby był tuż przed ostatnim spotkaniem w klubie muzycznym, czyli dobrze, ale niewyraźnie. Rozmawialiśmy z kumplem o perspektywie, w której obaj będziemy mieli Gadu-Gadu i nie będziemy musieli dzwonić na domowy, żeby ustawić się na kosza. Niektórzy nie mieli takiego problemu, bo prostu byli na koszu codziennie o 17, ale my byliśmy bardziej rozchwytywanymi chłopcami (bicycles, girls and pop music). Dzwonienie do domu było dość krępujące, bo nigdy nie wiadomo było kto odbierze, ile razy trzeba będzie dzwonić, żeby się udało się pogadać z kumplem. Nigdy nie było wiadomo, kiedy ktoś wróci do domu z podwórka lub z dodatkowych zajęć. Wynalazek Gadu-Gadu był wtedy czymś wyjątkowym. Na początku nie przyjmowaliśmy tego, jako kanału do wymiany myśli i dłuższych rozmów. Na takie wykorzystanie komunikatory musiały poczekać na mój rozwój psycho-fizyczny (fizyczny ciut mniej).
Potem pojawiły się kolejne wymiary myślenia o internecie. Na początku to technologia hamowała wyobraźnie, dziś powoli staje się odwrotnie. Odkrywanie internetowych rozrywek(przełom w procesie rozprzestrzeniania się kultury - DivX), gier(snooker na wp), społeczności (epuls, anybody?), pornografii (z twarzą Marilyn Monroe), tworzyło obraz nowego medium. Porzucajmy teraz clichami z jednej beczki. Internet zmienił nasze życie, internet ułatwia kontaktowanie się z ludźmi, internet zmniejsza odległość. No kilka jeszcze. Ale jak popatrzyłby na internet, mój ulubiony biolog (sarkazm), Karol Darwin.
Treści w sieci
Ewolucja mediów. Medium jest nośnikiem. W tym wypadku nośnikiem informacji. Wszystko dookoła było dodatkiem. Internet był bazą danych. I fajnie. Sieć zastąpiła nam encyklopedie, słowniki i atlasy. Ale to właściwie stało się za sprawą jednego portalu. Możecie poczytać o nim po komoryjsku. Pamiętacie internet przed Wikipedią. Choć bardziej na miejscu jest pytanie, czy pamiętacie internet przed rozpierzchnięciem wszystkiego co próbowało spełniać podobną rolę. Za 3 lata w Polsce mają obowiązywać elektroniczne podręczniki. Dla pospolitego ucznia pierwszym skojarzeniem ze zdobywaniem wiedzy może być laptop. Nie minęło 15 lat od momentu, w którym marzyłem o Gadu-Gadu. To się dzieje teraz. Książki mogą stracić niedługo dużo więcej, niż spadki w sprzedaży, mogą stracić tożsamość.
Sęk w tym, że to internet nie jest na to gotowy. Wystarczy, że na jeden dzień przestanie działać Wikipedia (pamiętam jak jakiś czas temu padło Google), a każda biblioteka w Polsce wcina chipsy i wymyśla nowe żarty o nieudolności sieci. Nie dlatego, że cyfrowa twierdza uwidoczni brak contentu. Mięsa tutaj jest dostatkiem, ale nikt tego nie ujarzmi. Nawet Chiny. Wracając do mojego pokoju z dzieciństwa, internet nie jest lepszą wersją segregatorów Świata Wiedzy, to multiplikacja mojego kartonu z zabawkami, z miliardem zabawek, do którego czasem wpadła jakaś książka. Poruszanie się po internecie jest sztuką. Całe szczęście, że "sztuka"to tak pojemne pojęcie, nie muszę szukać lepszego. Daleko mi w tym momencie do szukania w internecie artyzmu. Przekopywanie się przez http i ftp to czeladnicza robota, sztuka rzemieślnicza i żmudna tyrka. Nawyki, które nabywa przeciętny użytkownik internetu tylko utrudniają sprawę. Google to tylko przykrywka (zabrzmiało jak przyczynek do dobrej teorii spiskowej). W celu poszerzenia horyzontów, poznania nowych perspektyw trzeba znać inne rozgałęzienia, inne centra informacji. Ludzka pamięć wyposażona jedynie w Googla nie potrafi odszukać wartościowych informacji w internecie. Internetowy research nie jest możliwy doraźnie, niezbędne jest ciągłe obcowanie ze środowiskiem. Sieć zmienia się z dnia na dzień, przekopywanie się przez blogosferę to jak ścigania się rowerami po ruchomych schodach. Innowacje typu mapa internetu są wspaniałą zabawką dla branży marketingowej, ale nie mają żadnej wartości dla zagubionych w internecie. Z mojej pozycji, przykro mi to pisać, ale internet rozwija się, by ułatwiać życie głównie samemu sobie. Sieć nie potrzebuje przyciągać nowych użytkowników, bo to proces nieunikniony, nie ma z kim konkurować w tej kwestii, dlatego na pierwszy plan wychodzi przyciągnięcie do siebie całego świata reklamy. Bo wciąż najdroższe są spoty telewizyjne. Najbardziej cierpi na tym idiografizm. Szybko i łatwo można wyszukać daty historyczne, pisownie słów, tłumaczenia, położenie geograficzne, prognozę pogody, wiedzę encyklopedyczną, a umyka w tym wszystkim wiedza intersubiektywna. Bo Google nie potrafi jej sklasyfikować. Ktoś powie, że rozmarzyłem się o utopii, w której komputer jest moim przyjacielem omnibusem, gdzie maszyna będzie rozumiała słowa, a nie tylko je odczytywała. Wcale tego nie pragnę. Nie wiem jaką rolę powinien odgrywać internet w życiu moich dzieci. Ja chcę dostrzegać to, jaki on jest dzisiaj. Powtórzę za Henry Millerem: Take a good look at me. Now tell me, do you think I'm the sort of fellow who gives a fuck what happens once he's dead?
Double edge sword
No bo tak, mamy dużo informacji, wiadomo. Wartość informacji jest niska, wiadomo, żeby generować dużą ilość informacji trzeba zrezygnować z wysokiej jakości. Albo zatrudnić geniuszy, wielu. Aby dostać się do bardziej skomplikowanych danych trzeba się natrudzić, owszem trochę mniej, niż 30 lat temu, ale wciąż. Ok, sporo jest dziś łatwiej niż kiedyś, ale to wynika z innej cechy tej technologii tj. globalności, a nie systemu systematyzacji danych. Gdybym teraz znalazł się w Bibliotece Kongresu, miałbym łatwiejsze zadanie niż wyposażony w Googla. Gdyby, abstrakcyjnie do rzeczy podchodząc, zapisać internet w książce, łatwiej byłoby to obsłużyć niż w internecie. Przy założeniu, że szukamy całościowego obrazu, a nie pojedynczych informacji. Wikipedia jest systemem bliskim ideałowi, pobudza zmysł ciekawości (ten najbardziej ludzki), wciąga, przedstawia, stara się być wszechstronna i multi-perspektywiczna (czekam na dzień, kiedy profesor Miodek pozwoli mi to pisać bez myślnika), ale to nie wystarczy, by mnie usatysfakcjonować. Niech cały internet działa jak Wikipedia. A nie jak Facebook. Czy to jest wykonalne? Dziś, nie mam zielonego pojęcia.
Widzę dwa trendy rodzące się jako odpowiedź na zaistniałą sytuację. Po pierwsze jest grupka ludzi, którzy pod natłokiem masy informacji szukają w internecie spokoju. Szukają chwili wytchnienia i możliwości zastanowienia się nad jedną rzeczą na raz. Jak często mamy możliwość, my multitaskingowe pokolenie, pomyślenia o jednej rzeczy na raz przez dłużej niż minutę. Dla potrzeb tej notki wymyśliłem właśnie tezę, według której 300 lat temu przeciętnie nawet orgazm trwał dłużej. Dziś pojawiają się ludzie, którzy zdają się mówić "hej kolo, wyluzuj, nie spinaj się, zatrzymaj się i pomyśl o tym... a potem biegnij dalej". One Important Thing jest serwisem, na którym mamy do czynienia z jednym motywem pobudzającym dziennie. Nie ma tej stronie nic innego, żadnych przeszkadzajek i innych szachrajek. Nie ma też archiwum, co sprawia, że każdy dzień jest wyjątkowy, a przeżywania tego co się dzieje, nie można odłożyć na potem. Fajnie jest, czasem zatrzymać się nad jednym stymulatorem głowy. Sam osobiście, czuję często stymulatorów dużo więcej niż w dwójnasób.
Jak to mawiają znawcy metodologii negocjacji z każdego zestawu argumentów można wyciągnąć przynajmniej dwa przeciwstawne wnioski. Cóż więc, można inaczej. One Important Thing zatrzymuje chwilę, lecz odchodzi w niepamięć. A przecież natłok informacji prowadzi do wykorzeniania z naszych głów pamięci. Współczesny człowiek ma głowę od myślenia (zaskoczka), a od pamięci pendrivy. Bardzo mnie zasmuciło, gdy odkryłem, iż timeline na Facebooku wcale nie stymuluje naszej pamięci (przynajmniej na mnie zupełnie nie działa w ten sposób). Było, mineło. Ważne są tylko te dni, których jeszcze nie znamy. Otwórz się na przyszłość i takie różne. A jednak, ktoś widzi to podobnie (jak ja, a nie jak Zuckerberg). Panie i panowie, oto moja nowa zabawka, prawdziwa diva internetu, kamień milowy w drodze do odkupienia i inne patetyczne epietety. Strona archiwum. Rzecz niezbyt innowacyjna i świeża, ale naprawdę można zobaczyć, jak wyglądało nba.com w 1998, cool, huh? Dużo mięsa i wiele perspektyw patrzenia na te wszystkie procesy. Z drugiej strony, portal, który niszczy idee One Important Thing, ale nic to. Wkrótce na pewno pokuszę się o analizę rozwoju kilku webowych przylądków, więc jeśli jest ktoś, kogo ta perspektywa rajcuje, w takim stopniu jak mnie, stay tuned.
Tymczasem nic się nie zmienia, wciąż bicycles, girls and pop music.
bk
napisalibyście coś! jesteście gorsi niż supergigant!
OdpowiedzUsuń