czwartek, 18 października 2012

Jak wejść do klubu w Rio

Hej, hej, tu NBA. Możemy już podglądać zmagania w preseason, wiemy mniej więcej jak będą wyglądać składy drużyn, możemy typować jaki przebieg będzie miał sezon. Od roku powtarzam, że jesteśmy świadkami zmiany pokoleniowo-stylowej w lidze. Finał Miami - Oklahoma potwierdził moje domniemania, choć po cichu liczyłem, że się pomyliłem. Nadal mogę się mylić, pewnie. Jednak na dzień dzisiejszy uważam, iż skończył się czas twardej, defensywnej, siłowej, taktycznej, smashmouth koszykówki. Katorżniczy defens Spurs, Pistons, Celtics, Mavericks czy nawet Lakers nie powstrzymał LeBrona przed zdobyciem mistrzostwa. Tamci mistrzowie mieli kilka cech wspólnych. W zasadzie budowa tych teamów była bardzo podobna. Kilku doświadczonych zawodników stanowiło trzon zespołu, każdy z nich był znakomitym obrońcom, miksturę z zmiennymi role players doprawiał wybitny trener, który potrafił wyciskać z ligowych średników wartości przydatne w zdobyciu mistrzostwa. Dziś Eric Spoelstra musi sobie jeszcze zapracować na miano trenera wybitnego, Miami stworzyło drużynę, ale cieżko powiedzieć, by Indianę czy Boston zwycieżyło poprzez obronę. Nie jest to może szalony high fly basket z 2001 roku, ale jest to nowa jakość. Jakość wniesiona do NBA przez Oklahomę, Memphis czy właśnie nowe Miami. W świecie gdzie James Harden jest bytem gdzieś pomiędzy role playerem a all-starem, gdzie Scott Brooks wychowuje się koszykarsko razem z Kevinem Durantem, gdzie w oazie obrony budowanej przez Thibodeau, króluje ekwilibrystyka ofensywna Rose'a, spotykamy się z nową jakością NBA. Oczywiście, jeśli Tony Parker będzie mi w czerwcu wymachiwał przed nosem pucharem, nie będzie to znaczyło, że Popovich stał się mniej wybitny. Tylko, że pan Buford po przeczytaniu tej notki, poszedł po rozum do głowy i podkupił wyrzuconego z Clippers Del Negro (just jokin').

Większość z nas zna tegorocznych kontenderów, ale ja zwróciłbym uwagę na drużyny, które nie są brane pod uwagę w wyścigu po mistrzostwo, ale warte są zachodu. To takie drużyny, które przydają się, gdy ochroniarz nie chce Cie wpuścić do klubu na przedmieściach Rio de Janeiro, a Ty mu odpowiadasz "zoba mam ich jersey!", po czym trafiasz do viproom'u. Wybrałem 5 takich zespołów. Oglądając ich mecze i śledząc na bieżąco ich sytuację można zabłysnąc w towarzystwie, poderwać zagubioną czarnoskórą niewiastę lub wymigać się od mandatu*. Zacznę od miejsca numer 5.


Ach, Minnesoto. Z jednej strony to moja próba rekompensaty tych dni, kiedy powinienem im kibicować, a tego nie robiłem, z drugiej strony cała ta kraina owiana tajemnicą, nie zrozumiałym jak na dzisiejsze czasy rozwojem i poziomem wykształcenia. Bracia Cohen powtarzali nam, że kobiety są tam piękne i bystre, portale wmawiają nam, że nikt nie chce tam grać, choć okazuje się, że można stamtąd latać do Paryża. Minny to taka odskocznia od NYC i LA, to taka metropolia dla ludzi stroniących od blichtru, dobre miejsce do ciężkiej pracy. Hard-work-minded people na pewno znajdą w tej drużynie przyjaznego im ducha. Love stał się też dość nietypowym all-starem tej ligi, idealnie wpisującym się  w kontekst drużyny. Oczywiście można się zastanawiać czy Rubio, Kirilenko i Roy uzbierają wspólnie dwie zdrowe nogi, a Love dwie ręcę, ale to tylko dodaje tej drużynie smaczku. Już widzę hit sezonu kinowego 2016 o młodym lekarzu z Mankato, który w niesamowitych okolicznościach objął posadę głównego lekarza drużyny, ściągnął z Nebraski swojego kuzyna masażystę i wspólnie uratowali play offy dla wspaniałej koszykarskiej organizacji. Upór, ambicja i braterstwo. I ani słowa o Davidzie Kahnie.


Tak, ponownie można pisać o Cavs używając innych środków stylistycznych niż dystych eligijny. Można sobie nawet pożartować, pośmiać się z młodymi, szalonymi chłopcami. Jest w tym zespole dużo świeżej krwi i Varejao, który zna już wszystkie dzikie plaże nad jeziorem Erie. Sztama z Varejao przyda nam się przy negocjacjach w klubie w Rio. Oczywiście jeszcze daleka droga do grania w Cleveland genialnego basketu, ale jeśli ktoś szuka drużyna, której za kilka lat będzie kibicował w play offs i będzie chciał wtedy pochwalić się znajomym "ja wspierałem ich zanim grali takie cuda jak dziś", Cavs to dobry typ. Osobiście odradzam odwoływanie się do "sami wiecie, której decyzji", bo drużyny do lubienia z litości, nigdy nie utrzymują długo pozytywnej energii.


15 lat walczyliby łeb w łeb z Toronto o tytuł najlepszego logo w NBA, dziś w tej kategorii są raczej outsiderem. Świat się zmienia, przez te 15 lat Hornets gospodarzyli w trzech miastach, wszędzie zostawiali po sobie rynek gotowy przyjąć nową drużynę, jakby na to nie patrzeć, to dobrze o nich świadczy. Byli też dobrem wspólnym całej ligi, tworem sztucznie utrzymywanym przy życiu, krótko mówiąc przeszli wiele. Nie było łatwo, ale dziś mają przed sobą perspektywy. Oczywiście nie jest znowu jakoś szczególnie różowo, ogólnie jeśli chodzi o walory estetyczne nie jest temat zbyt wdzięczny do dyskusji z perspektywy tego klubu. NOH to propozycja dla wszystkich, którzy lubią powstawać z popiołu, cokolwiek to znaczy.


Doszliśmy już prawie na szczyt i przed nami mocna dawka energii. Popatrzcie jakie to radosne, nie przejmują się, iż któs ewidentnie skradł im show, chłopaki. Zespół młodych, poukładanych graczy z poczuciem humoru. Nie wiadomo jeszcze w jakim kierunku Bynum będzie rozwijał swoje poczucie humoru, jednak możliwe, że będzie mniej kapryśny niż podczas swoich ostatnich dni w L.A. (ostatnie dni w L.A., o losie!). W Phily znajdziemy całą pakę intrygujących zawodników i choć Jason Richardson nie wygląda na gościa skorego do żartów może zakończyć kilka spotkań zwięzłym punch linem. Ten zespół wygląda naprawdę bardzo ciekawie. Gdyby to był każdy inny sezon Phily byłoby najbardziej intrygującą drużyną, ale coż, nie dziś. Bo tego lata wydarzyło się to...


Hello Brooklyn. To idealny moment na tworzenie nowej koszykarskiej marki, to fantastyczne miejsce na jej tworzenie, to wyjątkowo zgrabnie przeprowadzony rebranding. Może na dzień dobry, marketingowo, nie podbili Lakersów, może ten roster mógł wyglądać lepiej, ale mamy hype. Biorąc pod uwagę, że Knicksi wrócili na stałe na play offs, Nowy York jest for real. Nie przypominam sobie momentu w którym suma talentów w LA i NYC była tak ogromna. To przyniesie kopa całej lidze. Derby obu tych miast są w tym momencie prawdziwym smaczkiem. Poza tym jak ładnie pomyślano by przyzwoicie ubrać gwiazdy Nets. Ja tu widzę wcielenie tych trzech gości w role wyjęte z szablonu rozrywkowego thrillera. Brook Lopez zapewne przez okres absencji boiskowej ćwiczył szeroką gamę pick-up lines, Deron wcieli się w rolę natchnionego spec-naukowca, a Joe będzie dobrym wujkiem Joe. Jaka intryga połączy ich losy, spytacie. Spokojnie, wszystko w swoim czasie.


* opcja aktualna jedynie w Wyoming


bk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz


wysłów się, będzie wesoło...