poniedziałek, 29 października 2012

Perpetuum Mobile 2012


Michael Jordan vs. Utah Jazz, buzzer beater, grafika nieznanego autora


Niezależnie od tego czy przeżywamy NBA od roku czy od lat 30-u, wszyscy dobrze wspominamy lata '90 kiedy po boiskach biegali centrzy i więcej niż pięciu rzucających obrońców z Clyde'm the Glide'm na czele. O jedno trofeum zabijali się wtedy jednocześnie Jego Powietrzność, Charles Barkley, Karl Malone, John Stockton, David Robinson, Hakeem Olajuwon, Pat Ewing, Shaq, Pippen, Rodman, Hardawayowie, Dikembe, Payton, Kemp, wspomniany Drexler, Jason Kidd, Grant Hill (ej, jako drugoroczniak miał statystyki bliskie 20-10-7 z pozycji SF, ktoś pamięta?) czy Chris Webber (do lat '90 zaliczyłem najważniejszych zawodników dekady, którzy grali tam minimum 5 lat). Trzeba było być naprawdę dobrym, żeby wygrać w takich okolicznościach 6 pierścieni na 7 podejść i naprawdę wkurzającym, żeby zabrać nam 2 finały z Hakeemem na rzecz spraw jakkolwiek większych niż koszykówka... Nie zmienia to faktu, że był to z pewnością złoty wiek NBA, który miał już nigdy nie wrócić. Co znamienne te piękne czasy zakończone zostały charakterystyczną grubą kreską w postaci końca kariery MJ i początku lokautu. 



[*]



LeBron vs. Indiana Pacers fans, free throws, nba playoffs 2012

Teraz mamy rok 2012, początek drugiej dekady po złotym wieku Jordanowskim. Lokaut za nami, nowy sezon puka do drzwi, a w nim nowy król, który góruje niepodważalnie nad resztą książąt, hrabiów i margrabiów. W podobnym wieku do MJ'a na tym etapie kariery, po latach mozolnych trudów i kolejnych nauk na drodze do mistrzostwa (ekchem, Dallas AD 2011 vs. Detroit 1990?) pojął już podobno ciężar pierścienia i jest gotów zdominować całą dekadę, bez żadnych przerw na baseball (aczkolwiek z być może większym indywidualnym zagrożeniem w postaci Kevina Duranta). Okoliczności do pisania swojej legendy ma wcale nie mniej sprzyjające niż jego poprzednik. Nie ma już praktycznie centrów, rzucających obrońców jest właściwie jeszcze mniej, ale nowy płynny podział na combo-guardów i różnego rozmiaru skrzydłowych nie wydaje się być uboższy. 

młody Blake Griffin i przyjaciółkiNa parkietach NBA z LBJem biegają dziś jednocześnie Chris Paul, Kobe Bryant, Kevin Durant, Kevin Love, Dwight Howard, Derrick Rose, Dwyane Wade, Carmelo, Ginobili, Rondo, Westbrook, Deron Williams, Dirk Nowitzki, 'Drew Bynum i Blake Griffin (14. miejsce w rankingu top500 ESPN, jak to napisał Noam Schiller, jedyny z top20 koszykarzy NBA który ma szanse być dwa razy lepszy niż jest teraz). Zanim zostanę deską zabity za te niegodne porównania, przypominam, że porównujemy całą dekadę '90 z reprezentacją zaledwie jednego roku dekady '10. Nie wygląda to chyba tak najgorzej, nie? W kwestii wysokich faktycznie prezentuje się to raczej zatrważająco, ale na pozostałych pozycjach młodzi nie mają się czego wstydzić.


Przyjrzyjmy się najbardziej rzetelnemu rankingowi zawodników w sieci. Top100 NBA 2012 w wykonaniu połowy Nawet Nawet, z którą w zasadzie od pierwszych sekund nie zgadza się całe Nawet Nawet, ale tak to już z rankingami bywa.

Top 100 NBA 2012 posortowani według pozycji, Chris Paul, Kobe Bryant, LeBron James, Kevin Love, Dwight Howard

Trzy gwiazdki oznazają bardzo dobrych zawodników z potencjałem na udział w przyszłości w meczu gwiazd, pięć gwiazdek oznacza możliwości na poziomie elity historii NBA. Wyróżnionych zawodników jest łącznie 56 co daje blisko dwóch potential all-stars na drużynę. Szukając niżej, nie mogłem się nadziwić ilu świetnych koszykarzy musi grać w lidze 10-e skrzypce i czekać na swoje 5 minut, oglądając codziennie 10 reklam z MJ-em. Talentu starczy dla wszystkich, moim skromnym zdaniem w tym wieku więcej w jednym miejscu go nie widzieliśmy. Nie wiem ilu potencjalnych MVP Euroligi mamy w tym roku w NBA, ale przeglądając składy skazanych na pożarcie Bobcats, Kings, Pistons i Wizards, nie macie wrażenia, że oni mają po prostu bardzo dużo dobrych gości? Dawno już nie było tak mało słabych drużyn w lidze. Ponadto drużyna złożona z Paula, Bryanta, Jamesa, Love'a i Howarda mogłaby przegrać kwartę w Rucker Parku z drużyną złożoną z Millera, Allena, Mariona, Ilyasovy i DeAndre Jordana, co świadczy o wyrównanym poziomie ligi, hoho.

Konferencja prasowa Memphis Grizzlies, smutni zawodnicy czekają na jakiekolwiek zainteresowanie mediów

Po sporządzeniu rankingu moją uwagę przykuły jeszcze dwie rzeczy.

KrangPo pierwsze, mocno zarysowane dążenie do równowagi po odejściu (nie oszukujmy się więcej) Barona Davisa. Najsilniej obsadzoną pozycją w lidze jest pozycja rozgrywającego. Jest pewnie wiele składników takiego stanu rzeczy, zastanawiam się jednak, czysto magicznie i absurdalnie, jaki udział (choćby najmniejszy, maciupeńki) bierze w tym wszystkim wieloletnie drążenie skały czarnej kultury w postaci powtarzanego przez amerykańskich trenerów jak mantra etosu sportowca, odpowiedzialności, rozwoju, kultury, edukacji i awansu społecznego, nomen omen kierowania swoim życiem. Kiedy patrzę jak Chris Paul czy Rajon Rondo kontrolują wydarzenia boiskowe, dowodzą drużyną, zastanawiam się nad tym jak bardzo poczynania ich i idących w ich ślady młodych adeptów koszykówki nie wpisują się w szkołę bycia generałem w swoim życiu jaką dostają dziś w pamiątce po poprzednich 100 latach historii USA. Może chęć realizacji tych idei w swoim życiu przekłada się w jakiś minimalny sposób na kilka punktów procentowych więcej młodych, którzy marzą o byciu rozgrywającym a nie rzucającym, co ostatecznie przekłada się na nadmiar bogactwa na jednej pozycji? Może właśnie działalność Isiah'a Thomasa w Chicago? A może po prostu Earvin 'Magic' Johnson i Anfernee 'Penny' Hardaway?

A może po prostu specjalizacja jest zawsze dobra do momentu w którym potencjał rywali jest zbyt duży na samą specjalizację i mamy dziś erę combo-guardów? Raczej na pewno kilku dzisiejszych PG byłoby SG w poprzednich systemach (choćby Russel Westbrook, który stanowi, w swoim stylu z resztą, jakiś horrendalny, przejaskrawiony przykład tego stanu rzeczy). 

Russell Westbrook konferencja prasowa NBA

Tutaj nasuwa się drugi wniosek. Dawny podział na 5 pozycji na boisku jest już przestarzały. Rozgrywający rzucają, rzucający rozgrywają, dwóch rozgrywających gra obok siebie, niscy skrzydłowi wykorzystują przewagę szybkości pozycję wyżej, centrzy rozciągają grę i rzucają trójki, a większość z nich to właściwie i tak silni skrzydłowi. Koniec końców zostają nam combo-guardzi i silni skrzydłowi. Atletyzm się szerzy. I to + LeBron James = teorie o small ball. Warto w tym roku się bliżej temu przyjrzeć. Faktycznie, granice między pozycjami się zacierają, jednak jak na razie zbyt wiele przykładów przeczy taktyce small ball jako skutecznej. Po pierwsze, zbyt często mylona jest ona z teorią, którą ja nazywam LeBron James. Najważniejszym argumentem w teorii small ball jest rezurekcja drogi po mistrzostwo Miami Heat po przesunięciu LBJ'a na pozycję silnego skrzydłowego, gdzie grał najefektywniej. 

really stupid joke, LeBron James, Rudy Gay

Czy nie jest jednak tak, że ideą trenera Spoelstry było po prostu wystawienie najsilniejszej piątki na parkiet, bez skazywania się na dzielnego, walecznego w obronie, ale fatalnego w ataku Joela Anthony'ego czy jego jeszcze gorszych zmienników na pozycji centra? Czy nie jest tak, że mówimy tutaj o wybryku natury, który jest najlepszym zawodnikiem na świecie i niekoniecznie najrzetelniejszym obiektem badań nad skutecznością small ball? Podobnie rzecz się ma z Durantem i Anthony'm w Knicks. Właściwie całe rozumowanie za small ball bardzo mnie przekonuje i nie poddawałbym go w wątpliwość, gdyby nie 2 bardzo dobre kontrargumenty w postaci fenomenalnych wyników +/- Utah Jazz z końca sezonu 11/12 z Paulem Millsapem jako niskim skrzydłowym i Derrickiem Favorsem i Alem Jeffersonem jako podkoszowymi, a także tym jak sprawdzał się small ball dream teamu 2012 na olimpiadzie w Londynie. W reprezentacji znalazło się 1,5 centra w postaci Tysona Chandlera i Kevina Love'a. Ani jeden ani drugi nie byli w pierwszej piątce czy nawet pierwszej siódemce najlepszych zawodników reprezentacji, jednak wyniki +/- USA z jednym albo drugim w składzie były o niebo lepsze niż wyniki magicznych piątek z Paulem, Bryantem, Durantem i Jamesem, ale bez klasycznego centra na parkiecie.

Tak czy siak (a jak) przed nami jeden z najlepszych sezonów w historii NBA, który powinien na dobre rozpocząć drugą złotą erę w dziejach organizacji. Wystarczy porównać fatalny lokaut 1999 z poprzednim i spojrzeć na 31. (zasłużone) miejsce gracza pokroju Josha Smitha w rankingu ESPN, żeby wiedzieć, że coś jest na rzeczy. Jeśli to nie wystarczy, warto spojrzeć na najlepsze drafty w historii. Draft 1984 - Olajuwon, Jordan, Barkley, Stockton - napisał historię lat '90, draft 1996 - Iverson, Allen, Bryant, Nash - był niezły, draft 2003 - James, Wade, Anthony, Bosh, Szewczyk - pisze historię na naszych oczach, draft 2012 - Davis, Kidd-Gillchrist, Beal, Robinson, Lillard? - jest prawdopodobnie najgłębszym z wszystkich dotychczasowych i może niekoniecznie da nam czwórkę zawodników pokroju tych z 1984 roku, ale raczej na pewno przyniesie nam najwięcej all-starów z wszystkich pozostałych. Myślę, że w większości poprzednich draftów Jared Sullinger (20 pick w 2012), Perry Jones (27.) i Draymond Green (35) wybierani byliby bliżej miejsc 5-15. Tylko czekać na kolejnych chętnych do mistrzostwa. 

maskotka Phoenix Suns skacze w przerwie meczu przez płomienny okrąg i pakuje piłkę do kosza. NBA

Liga jest przygotowana na koniec świata znakomicie, przedwieczni będą zadowoleni panie Stern. W lokautowym sezonie 11/12 finały NBA transmitowane były do 215 krajów, a średnia wartość jednego klubu wynosiła około 400 mln $. Kiedy Stern przychodził do ligi 30 lat temu, finały (z udziałem Magica Johnsona, Kareema Abdula-Jabbara, Larry'ego Birda, Juliusa Ervinga, czy Mosesa Malone'a) nagrywane były na kasetę i odtwarzane następnego dnia, a wartość wszystkich 23 klubów wynosiła około 400 mln $. Teraz NBA jest małą marketingową utopią, świetnie opakowaną maszynką, perpetuum mobile do tworzenia historii, za które każdy chętnie płaci, bo wie że warto. I zawsze będzie. 


kz

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz


wysłów się, będzie wesoło...