poniedziałek, 25 marca 2013

Czym jest Los Angeles Clippers

Chciałbym, żeby to był zespół potrafiący wygrywać z każdym. Chciałbym, żeby to był zespół potrafiący się odnaleźć w każdych okolicznościach. Chciałbym, żeby ten zespół łączył efektywność z efektownością. Los Angeles Clippers stoi przed ogromną szansą stania się czymkolwiek w tej lidze. Bardzo bym chciał, by czymkolwiek się stał. Szkoda, że w tym sezonie to niemożliwe.

Czasami subtelna jest różnica, pomiędzy znaczącym teamem, a blendem najlepszych zawodników. Przykład? Proszę bardzo. Utah Jazz z lat 90-tych i New Jersey Nets z początku millenium. Oba zdobyły dwa razy vice-mistrzostwo. Z jednej strony mamy Listonosza i Stockton'a, z drugiej Vince'a i Kidd'a. Jerry Sloan vs. Byron Scott. Widać subtelną różnicę? Nawet, gdyby pominać, iż Scott jest tylko bardzo dobrym trenerem, a Sloan wybitnym oraz to, że Vince Carter ma troszkę mniej charakteru od trójki pozostałych zawodników, to nadal występuje ten tajemniczy dysonans odbiorczy. Utah Jazz stworzyli historię tej ligi, Nets zdobyli tylko dwa vice-mistrzostwa (w tym okresie).

Historia w subiektywie


Oczywiście, Clippers nie są na poziomie Nets z 2002 roku. A mogliby już być. Zresztą Clippers mogliby być czymkolwiek innym niż pośmiewiskiem już sto lat temu, ale dopiero niedawno znudziła im się ta rola. W 2008 roku zobaczyłem w grze pierwszy raz Erica Gordona. "Kurcze, szkoda, że jest w LAC" pomyślałem i poszedłem spać, ale dla niego obejrzałem później kilka meczy Clippers. Po cichu liczyłem na jego rozwój. Sukcesywnie wybierałem go w draftach fantasy. Z tym rozwojem trochę się zawiodłem. Właściwie Gordon rozwinął się jedynie w kwestii ścinania do kosza. Bardziej wiązało się to z poczuciem pewności siebie niz z treningiem. Co gorsza, szybko obróciło się przeciw niemu. Dziś czuję się trochę jak Kevin Pritchard.

To co robił Blake Griffin z naszą wyobraźni w październiku 2009, można porównać jedynie do tego:

źródło
Gdy, Blake Griffin wrócił z czyśćca, gdzie musiał odpokutować za grzech pychy i szaleństwa, LAC mieli tzw. skład z iskrą. Griffin, Gordon, Baron Davis w dobrym humorze i nieokrzesany Eric Bledsoe kreowali basket pełen pozytywnej energii i zabawy. To była taka wersja Warriors lub Suns stworzona podemnie. Mieli problemy z defensywą, udany grudzień i styczeń oraz moje dobre słowo. Niestety, nie wystarczyło w zasadzie na nic. Do dziś nie bardzo rozumiem, po co komu Mo Williams, ale widocznie, członkowie tej organizacji stwierdzili, że jest niezbędny. Na szczęście, trochę wyższym priorytetem niezbędności obdarowany został Chris Paul.

Jak to działa?


Organizacja. O dziwo, wiele problemów z klubowych biur znajduje odzwierciedlenie na boisku (zaiste dziwne). Zobaczmy, jak wygląda LAC dziś, bez Erica Gordona, a z Chrisem Paulem i paroma innymi nabytkami. Zeszły sezon można zdecydowanie zaliczyć do udanych. Emocjonująca seria z Memphis i trochę mniej emocjonująca ze Spurs. Za bardzo nikt nie może mieć pretensji, że tą serię przegrali. To cudownie mieć tak nieciekawą historię - nikt od Ciebie nic nie wymaga. Obecny sezon ciężko podsumować. Zaczeli bardzo mocno. W grudniu byli niepokonani. Wszystko wyglądało cacy. Tylko, że to początek sezonu. 

Większość drużyn (ok, większość tych lepszych drużyn) wykorzystuje rozciągłość sezonu do nabierania tempa, poszerzania arsenału zagrywek, badania rywali. Te lepsze drużyny mogą sobie na to pozwolić, bo prawdziwa walka rozpocznie się w marcu i kwietniu. Oczywiście rozpędzanie się nie wszystkim wychodzi płynnie (Lakers), ropędzając się można stracić pół składu (Celtics), w rozpędzie można pójść kilka kroków powyżej normy (Heat), można mieć wszystkie stare prawdy w nosie (Spurs), albo po prostu można zrobić to podręcznikowo (Nuggets). Clippers jakby zapomniało zmienić mindset na faworytów konferencji. Oni od początku sezonu walczyli o play offy. Nie mówimy tu o Sacramento, gdzie najbardziej doświadczoną osobą jest sprzedawca hot-dogów z czwartego sektora, tylko o drużynie, w której na każdą pozycję można wstawić gościa z dwucyfrowym stażem i pokaźną listą osiągnięć (i tak stworzyłem heroiczną piątkę Billups, Crawford, Butler, Hill, Odom, która raczej nie zagra ze sobą razem już nigdy!). Dodatkowo gwiazdą tej drużyny jest CP3. A widzieliście kiedyś bardziej zrównoważoną i rozsądną gwiazdę NBA? (Cliff Paul jest gwiazdą innego formatu.) Wracamy, więc do organizacji. To organizacja jest niedojrzała. Tego nawet nie trzeba udowadniać.

Patrzę, jak Clippers często nie mają pomysłu na rozegrania piłki. Widzę, jak wszystko zależy od inwencji twórczej CP3. Wszystko w tym zespole oparte jest na indywidualnych umiejętnościach. Świetny przykład, w połowie marca do Staples Centre zawitały misiaki z Memphis. To jak wyglądała czwarta kwarta tego meczu, nie zostanie na pewno wizytówką przemiany LAC w kontendera. Billups próbujący samodzielnie utrzymać drużynę w meczu, Vinny Del Negro tajemniczo rotujący zawodnikami, co mogło być odczytane jako prymitywny substytut rozpisania dwóch zagrywek. Pomijam fakt, jak bardzo Memphis są w stanie ośmieszyć Clippers pod koszem (są w stanie to zrobić z większością drużyn w tej lidze). Tam absolutnie nie było walczącego zespołu. Zero woli walki. Zupełnie coś innego widziałem wczoraj, gdy z Memphis przegrał Boston. Walka do ostatnich sekund, zaangażowanie Rivers'a w deprymowanie przeciwników, zaangażowanie i poświecenie. Można oczywiście powiedzieć, że Doc miał łatwiej, bo nie miał kim rotować. Można też podsumować, to właśnie było coś czego brakuje Clippers do bycia czymś więcej w tej lidze. Póki co.

źródło

bk

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz


wysłów się, będzie wesoło...