Ach, więcej niż złoto - oto tytuł 1. notki człowieka nr 2 na blogu nr 4 polskiego internetu za 33 lata, jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem. Big things have small beginnings, powiedział kiedyś Riddley Scott i w tym duchu będzie ten wpis.
BK i KZ założyli tego bloga, kierując się pielęgnowanym przez lata przeczuciem jakiejś grubej paraleli intersynaptycznej, które kompletnie rozbiją w zasadzie w pierwszy miesiąc pisania, co dobrze chyba oddaje możliwości jakie każdemu może dać taki ruch. Przyjmując, że KZ potrafi nazywać rzeczy po imieniu i wie kim jest, takich przelotnych paralel kiedy nieśmiertelność wydaje się być na wyciągnięcie ręki nawiązać powinien jednak całkiem sporo. Dlatego, będąc KZ (cześć), mam nadzieję, że z czasem kiedy nie będę traktować już tego bloga jako nauki pisania, porządnie sobie porozmawiamy. Koniec końców każdy z nas ma w głowie zupełnie inne rzeczy i superancko (1) byłoby się nimi powymieniać, szczególnie, że z każdym rokiem, niczym każda zakochana para, robimy to coraz rzadziej. I o to m.in. chodziło najgorszemu człowiekowi w dziejach ludzkości w "Warto rozmawiać".
Tutaj zasadnicza dla mojego podejścia do bloga debata - czy powinienem pisać tak żeby podobało się ludziom czy mi? - oczywiście, że mi - a co jeśli, to co podoba się tobie nie podoba się ludziom? - będziesz radosnym nieistniejącym człowiekiem - a co jeśli się podoba? - będziesz radosnym istniejącym człowiekiem - stupid deep, the best of all stupids, thank you, myself, case closed.
"The trick is to know when you're the latter, so you can become the former."
Dobrze, Andrzej już jest, więc możemy zaczynać. Zacznijmy od dygresji.

Czy wy też myślicie, że podpalenie wrocławskiego domu handlowego Feniks i postawienie go na nowo byłoby bardzo spójne (one day a real rain will come and wash this foul word off the vocabulary)? Gdyby się jeszcze udało zahaczyć pobliskiego McDonalds'a, Feniks miałby zagwarantowane miejsce w każdym następnym wydaniu Sprawiedliwości marek (wolę KFC). O naszym widzeniu brandingu będziemy tu za jakiś czas mówić częściej niż o czymkolwiek innym, póki co musimy się go jeszcze trochę pouczyć w polskich agencjach oferujących zombie pr (one day...). W międzyczasie, żeby zachować resztki duszy popiszemy tutaj o innych ślicznotkach, o których zawsze chcieliśmy coś powiedzieć, ale nie było okazji. Wyszalejemy się stylistycznie niczym Kobe, poczekamy, aż dołączy do nas jakiś Hiszpan i ruszymy na Boston.
Pierwsza notka będzie w duchu olimpijskim, ponieważ przed tym blogiem była olimpiada i było tam dużo niczego sobie historii. Wydarzyła się 9 sierpnia, kiedy akurat zniechęcony polskimi występami w Londynie kosiłeś trawę ze Space March w słuchawkach i zastanawiałeś co tak naprawdę znaczy powiedzieć, że coś jest ze wszech miar dobre*. Amerykańska sztafeta 4x400m awansowała z najlepszym czasem eliminacji do finału. Najgorszy czas z czwórki biegaczy, 46,1 sekundy, uzyskał startujący na chwałę Boga (a jak) Manteo Mitchell, za co mocno oberwał od amerykańskich komentatorów z najszybszą kaczką w historii, Michaelem Johnsonem na czele. Nie zdawali sobie sprawy, że byli świadkami prawdopodobnie najbardziej olimpijskiego wyczynu w Londynie.
“As soon as I took the first step past the 200-meter mark, I felt it break. I heard it. I even put out a little war cry, but the crowd was so loud you couldn’t hear it. I wanted to just lie down. It felt like somebody literally just snapped my leg in half."
W połowie biegu Manteo złamał kość strzałkową lewej nogi, złapał kontuzję, która eliminuje najsprawniejszych atletów na długie tygodnie. Nasz bohater nie tylko się nie zatrzymał, ale biegł dalej tym samym tempem, raz po raz dociskając złamaną nogę do bieżni. W finale w wyjątkowo osłabionym składzie Ameryka zdobyła srebro. Mitchell oczywiście wszedł na podium z całą drużyną, stając się źródłem inspiracji dla rzeszy wypalonych pracą w boksach Amerykanów i starającego pracować się poza boksem mnie.

Dobrze wiem co zrobiłbym na jego miejscu, ale najciekawsze dla mnie jest co musiałbym zrobić ze sobą, żeby w takiej nagłej sytuacji, zrobić to co on. W końcu nie raz zdarzało się biec na spotkanie z najważniejszą dziewczyną mojego życia (tego dnia) z nadzieją, że zdążę jeszcze umyć zęby w tramwaju, żeby już w pierwszych 3 krokach skręcać wszystkie kostki i rezygnować, czy starać się zapakować piłkę z góry, ale już w połowie lotu spadać na ziemię. Było już kilka dobrych artykułów o granicach ludzkich możliwości, czy innych niestrudzonych wyczynowcach (choćby Tyler Hamilton, który zgubił kilka zębów, zaciskając je z bólu w trakcie wygranego ze złamanym obojczykiem etapu Tour de France, czy grający najwięcej minut na mecz z dziesięcioma kontuzjami Allen Iverson kontra pozostała 9-ka graczy na parkiecie), ale to biegacz ze złamaną nogą już na zawsze zajmie miejsce na Olimpie mojej świadomości, gdzieś pomiędzy Michaelem Dudikoffem i Jerzym Podbrożnym. Jego koledzy zdobyli srebro (jak się nazywali?), Usain Bolt zdobył 3 złota, on zdobył jednak coś więcej.
* w świecie jest nieskończenie wiele rzeczy i nieskończenie wiele miar, którymi można je oceniać. Miary te są wykorzystywane przez skończenie wielu ludzi na nieskończenie wiele sposobów. Prowadzi to do nieskończenie wielu interpretacji nieskończenie wielu rzeczy, które układają się w zestawy pomiarów rzeczywistości. W ocenie osoby świadomie używającej sformułowania "ze wszech miar dobre", opisywana rzecz jest nie mniej, nie więcej, w każdym z tych nieskończenie wielu pomiarów dobra, a więc właściwie jest ona dobra, niezależnie od obserwacji. Jak sobie wszystko pomnożymy to wyjdzie nam coś więcej niż nieskończoność, dajmy na to absolut.
Przykład: Słowa ze wszech miar zawodzą, żeby oddać historię gościa co złamał nogę ale dalej bardzo długo i bardzo szybko biegł.
O ile więcej człowiek widzi, kiedy wie co mówi.
A o ile więcej człowiek widzi, kiedy wie co czyta. Postaram się z każdą kolejną notką zostawiać trochę więcej wskazówek. Jeśli przebrnąłeś do końca jesteś dla tych oczu (props) niemniejszym bohaterem niż Manteo. Próbowałem cię złamać, ale biegłeś dalej długo i szybko. Jesteś Swagnation. Zawsze byłeś. Gratulacje.
kz
kz
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
wysłów się, będzie wesoło...