Grudniowe weekendy są o tyle ciekawe, że noc trwa dwa dni, ale też dlatego, że wiele dobrego dzieje się w kinach. Może nie zawsze dobrego, ale przynajmniej coś się dzieje. Zastanawiam się kiedy, ktoś w końcu zorientuje się, że jak się trochę głębiej nad tym zastanowić to celowanie z premierami filmowymi w okres bożonarodzeniowy jest złudnym cwaniactwem. Tu koniec roku, tu krótki miesiąc w pracy, tu świąteczne zakupy, tu polowanie na karpia, tu polowanie na choinkę, tu bookowanie sylwestra, tu kac po andrzejkach, tu pisanie życzeń, tu rodzinne wyzwania, tu zjedz pierogi i weź znajdź czas na kino. Wątpię, by komuś udało się iść na wszystkie filmy, które go zainteresują (oczywiście rozwiązaniem jest nie interesowanie się filmami). A w listopadzie dwa długie weekendy i trzeba sobie przypominać jak grało się w cholerne makao. Uff, tekstem o makao musiałem się ratować, żeby ten akapit nie brzmiał jak przerywnik na blogu kulinarnym.
![]() |
źródło |
Dawno się w kinie tak dobrze nie bawiłem. Z jednej strony dlatego, że od momentu, w którym tęgie głowy tego biznesu zaczęły oszczędzać na papierze na bilety, czuję specyficzny dyskomfort mając na uwadze, że gdy wyjmę paragonik, zwany biletem, po seansie nie będę w stanie nawet przypomnieć sobie tytułu dzieła jakie zobaczyłem. Kiedyś zbierałem bilety z seansów filmowych, wizyta w kinie była dla mnie rytuałem, z którego zachowywałem sobie pamiątkę. Teraz czuję się oszukiwany. Tyle w temacie moich wynaturzeń. Z drugiej strony pewnie dlatego, że coraz więcej filmów oglądam w domu, czasem naprawdę warto poczekać. Z trzeciej strony, zdałem sobie z tego sprawę dopiero dziś, patrząc na ostatnie 12 miesięcy, cholernie mało było ostatnio filmów, żeby dobrze się na nich bawić.
Żebyśmy się źle nie zrozumieli, "7 psychopatów" to nie jest jakieś arcydzieło. Trzy lata temu powiedziałbym, że to przeciętny film. Ale dziś. W tym momencie jest to jedyny w tym roku film, który wpisuje się w pewien kanon humoru, abstrakcji i autoironii. Ok, był "Ted", byli "Kochankowie z księżyca", ale pierwszemu jednak bliżej do "Nagiej bronii" niż do "Family Guy'a", a na drugi pewnie paru facetów wstydziłoby się pójść. W kinach nie ma już filmów pokroju "Kiss, kiss, bang, bang", "Lucky number slevin" czy "Fargo". Oczywiście Tarantino, Guy Ritchie i bracia Coenowie nadal tworzą cuda, ale poszli już trochę dalej. Rozwijają się i odkrywają nowe lądy, ale jakoś nikt nie chce zamieszkiwać krain, które odkryli jakieś 15 lat temu. Gdzieś oglądając "psychopatów" zacząłem tworzyć sobie w głowie obraz "naszego pokolenia". Nie jakiegoś tam X czy Y, ale pokolenia pozytywnych świrów, nacechowanych dystansem do świata, abstrakcyjnym humorem, kulturowym rozgardiaszem, lubowaniem się w paralelach, cynizmem i rozrywkowym konsumpcjonizmem. My, którzy wolimy śmiać się z rzeczy niż je wyjaśniać, bo zdajemy sobie sprawę z ich złożoności. My, którzy nie boimy się mówić o niczym, ale unikamy mówienia pewnym tonem. My, którzy nie angażujemy się dla zasady, tylko dla przyjemności. My, którzy coraz rzadziej mamy okazję pójść na coś do kina. Oczywiście część contentu, przeznaczonego dla nas przerzucona została w świat seriali i gier. I niby takie oczywiście, niby hen do przodu, ale chwila. Czy to znaczy, że kino się starzeje? Kino jest dla tych co nie mają internetu? Kino jest tylko na rodzinne wypady i randki? Filmy, które nie zyskują nic w 3D odchodzą do lamusa? Czy Trey Parker i Matt Stone uratują sytuację? Ja wiem, że nie byliśmy najwierniejszymi widzami (torrenty i te sprawy), ale czy naprawdę zasłużyliśmy, żeby się od nas odwrócić?
Wrócę do psychopatów, bo robi mi się smutno. Jak się tak lepiej przyjrzeć, można tu dostrzec kilka smaczków, które mnie wprawiły w stan lekkiego kiwania głową (gdzie są ci ludzie skorzy do zachwytu?) [przestaniesz być już tak pytający, sentymentalny i pretensjonalny] (nie). Christopher Walken. Pomijam fakt, że jego postać miała rzekome polskie korzenie i na imię Hans (intrygujące). Ale do diaska. W takim filmie stworzyć postać, która ma tyle twarzy, postać, która przechodzi tyle metamorfoz, postać, która tak operuje temperatura osobowości (little anafora's lover). Ten gość na początku wydawał mi się drobnym cwaniaczkiem, potem skrzywdzonym starszym człowiekiem, następnie mężczyzną z zasadami, twardzielem, nonkonformistą, świrem, fanatykiem, poczciwcem, stoikiem, szaleńcem i bohaterem (tak z grubsza). Postać zbudowana niczym kolos rodyjski. Nie tylko Walken się zmieniał, inni również, ale on to zrobił najlepiej. Co więcej, cały klimat filmu gdzieś się dywersyfikował. A zabieg ten, został wyśmiany przez bohaterów. Klimat tego obozowiska na pustynii zmienił cały film. Zmieścić tyle warstw w tak płytkiej produkcji jest moim marzeniem w przełożeniu na blogowe notki. I tym sposobem, po wizycie w kinie, dowiedziałem się w jakim kierunku się mam rozwijać.
bk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
wysłów się, będzie wesoło...